1 sty 2016

DZIEŃ PIERWSZY

Zazwyczaj nie robię noworocznych postanowień. Nie tworzę list z zadaniami na kolejny rok. Nie planuję schudnąć, znaleźć miłości życia i stać się innym człowiekiem. Nie zakładam, że osiągnę cele mniejsze, większe czy zupełnie niemożliwe - no bo - błagam - czy rzeczywiście wszystko to, co nosi miano noworocznego postanowienia ma choć cień szansy na realizację?

Generalnie myślę, że można by stworzyć taką listę - wzór. Gotowca dla wszystkich tych leniwych, albo dla tych, którzy co roku "postanawiając" dublują siebie sprzed roku, dwóch, dziesięciu... A przede wszystkim dla tych, którzy każdą swojego częścią ciała trzymają się narzuconych schematów i tak usilnie dostosowują do tego co robi większość. Tego co wypada, bo kiedyś ktoś tak to sobie wymyślił. Ręka do góry, kto kiedykolwiek zrealizował swoje noworoczne plany. Tylko proszę - nie wszyscy na raz.

Jeśli chodzi o mnie, muszę przyznać - wcale nie z łatwością - że jestem gdzieś na drugim biegunie takiej postawy. Im bardziej coś należy i wypada, tym większe prawdopodobieństwo, że stanę okoniem. I tym razem to ja wykorzystam każdą część ciała w stawianiu oporu. Czasem to bez sensu, ale już to sobie wybaczyłam.

Sylwestrowy wieczór również nie należał do moich ulubionych. Zgadnijcie dlaczego :-) 

Zazwyczaj okoliczności zmuszały mnie choć do drobnego celebrowania, wczoraj postanowiłam zaprzeć się mocniej niż zazwyczaj i spędziłam naprawdę uroczy wieczór w swoim własnym towarzystwie. Co prawda miałam moment paniki, kiedy zdałam sobie sprawę jak świetnie się czuję sama ze sobą - w mojej głowie momentalnie pojawił się obraz pustelni gdzieś pośrodku dżungli. 

A propos dżungli - zazwyczaj stając na przekór nie tworzyłam noworocznych postanowień. Trwało to tak długo, że w końcu stało się normą i rutyną, musiałam więc znowu zrobić na przekór. I na przekór zrobiłam sobie jedno postanowienie. Jedno na którym się skupiam i jedno zupełnie oderwane od rzeczywistości.
To realne dotyczy sylwestra, w końcu o czym myśleć w sylwestra jak nie o sylwestrze, prawda? Otóż rok 2017 zamierzam powitać leżąc na białym piasku na jakiejś egzotycznej wyspie. W jednej dłoni będę trzymać drinka z palemką, drugą zaś będę osłaniać oczy od słońca - jasnego jak moja przyszłość.
Udam się tam zaraz po świętach, żeby w sprzyjających okolicznościach odzyskać moją emocjonalną równowagę zachwianą świątecznymi spotkaniami z rodziną bliższą, dalszą i zupełnie cudzą.
Pozostaje zebrać pieniądze na ten szczytny cel. Nie wiem jeszcze jak, ale przecież mam na to prawię rok. I to rok o jeden dzień dłuższy niż zazwyczaj! Los mi sprzyja :)

A to drugie postanowienie - zupełnie z kosmosu - żeby zachować charakter noworocznych postanowień urwanych z choinki. Postanowiłam uporządkować moje życie. Czy to nie dość abstrakcyjny cel? 

Życzeń na kolejny rok składać Wam nie będę, bo nie lubię.
Dostawać też nie, więc Was również zwalniam z tego obowiązku.
Ale zamiast tego, zupełnie szczerze życzę, by pierwszy dzień tego roku był wspaniały :)

3 komentarze:

  1. Witaj ponownie. Cieszę się że wracasz jak zawsze z przytupem. Mam nadzieje że nie brakie zapału do bloga😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, dobrze Cię znowu "widzieć" :) Powiedz mi tylko czy dostanę znowu zaproszenie do Ciebie? na kostelacje@gmail.com
      Czy nie zabraknie zapału- trudno powiedzieć... Wiadomo tylko, że nawet jeśli zniknę, kiedyś znowu wrócę, takie moje przeznaczenie, w końcu to już 10 rok w blogosferze :)

      Usuń
    2. zaproszenie wysłane :) daj znać ze dotarłaś

      Usuń